Lepsze znajome piekło niż nieznany niebyt, niech to sobie zapamięta.

Nieraz sobie myślimy, jak byłoby pięknie posiadać jakieś supermoce. Chociażby tylko jedną maleńką, która pomogłaby uporać się z problemami życia codziennego. Wyobrażamy sobie, że tacy czarodzieje to dopiero mają fajne życie – machną różdżką i wiele rzeczy robi się samo. Nikt natomiast nie zastanawia się nad tym, czy owi magicy są szczęśliwi, czy są zadowoleni ze swoich umiejętności lub z jakimi problemami muszą się borykać. Bo czy można odrzucić taki dar? Albo pragnąć innych supermocy niż te, które się posiada? Powiedzielibyśmy, że komuś się w głowie poprzewracało od nadmiaru magii. A jednak. Ida Brzezińska wolałaby urodzić się w normalnej rodzinie, która nie próbowałaby na siłę zrobić z niej kogoś, kim nie jest i nigdy nie będzie. A prawdziwe talenty musi ukrywać, aby wyrwać się ze szponów życia, które rysuje się dla niej tylko w czarnych barwach.

Tak, poglądy Idowych rodziców zaliczały się do tych nader staroświeckich, ale tak to już jest, jak się człowiek uprze, żeby być tradycyjnym. Na swoje nieszczęście państwo Brzezińscy córkę mieli niebezpiecznie wręcz nowoczesną. Na jeszcze większe nieszczęście – jedyną.

Tradycje są potrzebne, bez nich życie byłoby chaotyczne, samotne i „bezpodstawne”. Kiedy jednak nie dopuszcza się do siebie żadnych zmian, wtedy pozostaje się w tyle, bo przecież świat ciągle gna do przodu. Nowoczesność prędzej czy później wkroczy na salony. Ida wolałaby tę pierwszą opcję, bo jak tu żyć, kiedy oczekuje się od człowieka czegoś, czego nie można spełnić? Nawet magiczny świat potrzebuje rozwoju – inaczej ci, którzy nie wpasowują się w ściśle określone ramy, nie mają szans na szczęśliwe życie. A kiedy młody człowiek czuje się przytłoczony i nieakceptowany, różne dziwne myśli przychodzą mu do głowy. Bo skoro najbliższe osoby oczekują niemożliwego, jedyną opcją pozostaje ucieczka.

Czas leczy i kaleczy.

Samotna w wielkim mieście… Można rozmawiać samemu ze sobą lub z duchami… I o ile ta pierwsza opcja wydaje się przygnębiająca, o tyle ta druga przyprawia o gęsia skórkę (nawet jeśli spotyka się własną ciotkę). Ida jednak nie ma wyboru i chcąc nie chcąc musi zaakceptować swoje magiczne zdolności. Z duchami zaś wcale nie jest tak łatwo, bo chociaż sami nie mogą cię skrzywdzić, to jednak potrafią skrzętnie manipulować, opętać i doprowadzić biedną Idę do stanu przedzawałowego. I chociaż Ida nie daje sobie w kaszę dmuchać, to jednak miękkie serce i empatia w końcu wywiodą ją na manowce. Nie, zdecydowanie nie można mówić tutaj o normalności, „spokoju ducha” czy zerwaniu z tradycjami. W świecie „szamanki od umarlaków” nie można się nudzić, a wręcz wyjść z siebie i stanąć obok.

Powieść Martyny Raduchowskiej przenosi nas do świata na pozór zupełnie innego od rzeczywistości. Lecz w nim także nie brakuje tego, co tak dobrze znamy: trudnych relacji z rodzicami, problemów z tolerancją, wyalienowania oraz rozterek sercowych. Ida zmaga się z własnym „ja”, które każe jej ignorować dar, jakim została obdarzona, a z drugiej strony pragnie by zaakceptowano ją z całym dobrodziejstwem inwentarza. To jakże pomysłowy sposób, aby pokazać czytelnikowi, że żyjemy w świecie, w którym wrażliwość na drugiego człowieka (nawet tego w niematerialnej formie) staje się towarem deficytowym, a potrafi obronić kogoś przed popadaniem w „niebyt”. Warto być uważnym i rozglądać się w poszukiwaniu zagubionych dusz. A nuż którąś uratujemy przed przejściem na ciemną stronę mocy.

Gorąco polecam.

*Wszystkie cytaty pochodzą z książki Martyna Raduchowska, Szamanka od umarlaków, Wydawnictwo Mięta, 2024