I powiedz, czy to jeszcze miło, czy już miłość?

Miło(ść) – „U nas jest love i nice, proste, choć oddzielnie. W polskim natomiast poziom skomplikowania relacji międzyludzkich zaczyna się już na poziomie języka.” Skąd wiadomo, kiedy związek zaczyna przekształcać się z relacji, w której jest nam po prostu miło, w coś, co można nazywać już miłością? Czy owe uczucia mają jakąś datę przydatności do użycia lub wyznaczony czas trwania? A co jeśli pominiemy pierwszy etap lub skrócimy go do minimum? To zagadki, które nie mają jednego rozwiązania, a czasem chcielibyśmy, aby miło(ść) miała ulotkę, dającą jasne instrukcje użytkowania. I tak czują też Jack i Ann – dwójka zupełnie obcych sobie osób, które dochodzą do wniosku, że granica pomiędzy nice i love po prostu nie istnieje.

Nasze życie składa się z miliona przypadkowych spotkań. Setek tysięcy spojrzeń, niezliczonej ilości gestów. Odwieczną zagadką jest, w jaki sposób jedne z nich zostają przez nas wyłapane i przekształcone w coś więcej. Coś, co angażuje umysł, serce i duszę.

Historia Ann i Jacka mogłaby być jedną z tych, które najprościej podsumować jako spotkanie mężczyzny po przejściach i kobiety z przeszłością. Co zatem czyni ją wyjątkową, inną, ciekawszą? Nie jest to ckliwa opowieść o miłości typu hate to love, w której pani spotyka pana, oboje są cudownie idealni, a na końcu czeka na nich oczywiście happy end. To raczej związek dwojga ludzi, których uczucie zmienia, pokazuje drogę, którą powinni podąrzyć oraz pomaga znaleźć rozwiązania dla spraw, które zaprzątają ich myśli. Ann i Jack, choć postawieni przed jedną z najtrudniejszych możliwości życiowych, potrafią wynieść z niej także coś pozytywnego. „Nie masz nikogo na wyłączność. (…) Bo kochać to znaczy pozwolić odejść.”

A kto mówił, że kochać to znaczy tylko czerpać? W końcu istotą miłości jest dawanie. Ale nie swojego bólu, strachu, żalu. Nie swoich niespełnionych oczekiwań, trwóg, pobożnych życzeń. Do życia i nieżycia trzeba podchodzić realistycznie.

Przypadek Jacka i Ann prowadzi nas do punktu, w którym czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy ich miłość jest w stanie przetrwać wszystko. Zaczynamy zadawać sobie pytanie, czy można oczekiwać od drugiego człowieka, aby był świadkiem naszych największych słabości. Kiedy powinniśmy pozwolić odejść ukochanej osobie i czy w ogóle chcemy to zrobić? Odpowiedzi nasuwają się różne, ale każda zakłada jednak dużą dozę cierpienia obu stron. Bo prawdziwa miłość powoduje, że to ten drugi człowiek staje się dla nas najważniejszy, a jednocześnie zakłada nasze osobiste dobro.

Ja, pisarz, nie ubrałem w słowa najważniejszego. A przecież ze słowa żyję. Na szczęście (nieszczęście?) nie za słowo, bo dawno już mnie nie powinno być.

Nieraz brakuje nam słów, aby wyrazić to, co czujemy, co nas zachwyca lub co nas smuci. Wydaje nam się, że nasz zasób słów lub język nas ograniczają i nie pozwalają pokazać drugiej osobie, jak bardzo jest dla nas ważna. I rzeczywiście niekiedy nie potrzeba słów, bo nasze gesty i czyny świadczą samie za siebie. Są jednak także uniwersalne zwroty, które istnieją w każdym języku i wszystkie potrafią wyrazić więcej niż tysiąc słów. Wystarczy powiedzieć „kocham cię” i wszystko staje się jasne. Nie trwajmy w domysłach i nie pozwólmy innym na to samo. Może nam po prostu nie wystarczyć czasu, bo „czasami jesień przychodzi, a my nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.” Niech słowa nie gubią miłości.

Polecam

*Wszystkie cytaty pochodzą z książki Słowa, które zgubiły miłość, Kinga Gąska, Wydawnictwo Novae Res, 2025