Na widok byłego partnera szybciej zabiło jej serce. To wciąż było bolesne. Rozum toczył walkę z sercem. Rozum nakazywał zapomnieć, serce wciąż kochało. Co jeszcze Hubert musiał zrobić, żeby naiwnie przestała do niego wzdychać?
Czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia? Zdania na ten temat są podzielone i każdy przeżywa miłość i doświadczenia z nią związane w bardzo różny sposób. Jedni mówią o strzale amora prosto w serce, inni twierdzą, że coś takiego nie istnieje, bo prawdziwe uczucie wymaga czasu i cierpliwości. Jakkolwiek wygląda prawda, można pokusić się o stwierdzeni, że miłość od pierwszego wejrzenia nie jest niemożliwa. A co jeśli ktoś każe się nam równie szybko odkochać? Tak od ostatniego wejrzenia – odwrócić się, wyjść i wraz z zamknięciem drzwi zapomnieć?
Weronika została sama z sercem, które najwyraźniej uznało za punkt honoru wyrwać się z klatki piersiowej. W napięciu obserwowała drzwi wejściowe, za którymi zniknął mężczyzna. Nie miała pojęcia, czy dobrze zrobiła, postanawiając lepiej poznać Huberta i Oliwię, ale stwierdziła, że zaufa głosowi serca. Przestała postrzegać całą sytuację poprzez pryzmat tego, co może utracić. Bo co właściwie miała do stracenia?
Kiedy Weronika poznaje Huberta, po raz pierwszy od długiego czasu odczuwa potrzebę „by ktoś, najlepiej on, uznał ją za interesującą”. Pragnie zakończyć w końcu ten etap życia, który kojarzy jej się z wielką traumą powstałą pod wpływem źle podjętej decyzji. Czuje, że jeśli nie pójdzie dalej, zostawiając za sobą przeszłość i nie otworzy się znowu na ludzi, to ta „dziwna przyjemność z samobiczowania połączona z obawą przed zranieniem” pozostanie z nią już na zawsze.
Należała do wcale niemałej grupy ludzi, którzy lubią, żeby decyzje podejmowały się same. Dotychczas albo cedowała je na innych, albo po prostu czekała (…) Weronika jednak powtarzała sobie, że czas dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za swoje życie.
Wraz z pojawieniem się Huberta, przychodzi nadzieja na to, że w życiu Weroniki w końcu coś się zmieni, a ona sama wyjdzie z kokonu obojętności i strachu przed zranieniem. Nadzieja na to, że wreszcie miłość zapuka do jej drzwi, a po ich otwarciu nigdy nie będzie musiała ich już za sobą zamykać. Wraz z Hubertem musi jednak wpuścić do środka jeszcze kogoś innego, kogo zupełnie się nie spodziewała. Ale czyż można nie pokochać małej dziewczynki, która tylko czeka, aby ktoś otoczył ją matczyną miłością? I tak w życiu Weroniki zjawia się Oliwka.
Bardziej niż swojego cierpienia bała się tylko bólu osób, które kochała, a Oliwia była dla niej wszystkim. To zadziwiające. Nie nosiła jej przez dziewięć miesięcy pod sercem, nie urodziła jej, nie karmiła piersią, a mimo to czuła się jej matką. Była przekonana, że gdyby miała biologiczne dzieci, kochałaby je tak samo jak Oliwię, bo bardziej kochać już nie można.
I nagle, po dziewięciu latach, Hubert każe jej się odkochać. Już, natychmiast, zaraz. I o ile miłość do mężczyzny można w sobie z czasem stłumić, ból schować głęboko w środku, nie da się tego samego zrobić z miłością do dziecka. Nie można nagle przestać kochać córki i żyć dalej. Jakoś. Bez znaczenia pozostaje w takiej sytuacji fakt, że nie jest się biologicznym rodzicem dziecka. I Weronika postanawia walczyć, aby piękna więź i zrodzona z niej miłość miały szansę nadal się rozwijać.
Czas kieruje się dziwną prawidłowością – stoi w miejscu, gdy człowiek jest smutny, i nakazuje mu wierzyć, że cierpienie nie ma końca, jednak przemyka przez palce niczym woda, kiedy nadchodzą chwile szczęśliwe.
Smutek i radość, cierpienie i ulga, strach i poczucie bezpieczeństwa oraz nienawiść i miłość – nasze życie naznaczone jest większością z tych uczuć. Niektóre bardzo bolesne, inne zaś wyzwalające i przynoszące ze sobą niewysłowione szczęście. I tak chciałoby się przeżywać tylko te dobre emocje, a te złe zamknąć z ciemnej piwnicy, aby nigdy więcej do nas nie wracały. Nasze życie to sinusoida, której świetnym przykładem jest właśnie Weronika. Cierpi i boi się, ucieka przed światem i ludźmi, aby w chwili największej radości zostać zranioną ponownie. Ten kolejny raz różni się jednak znacząco od pozostałych – Weronika jest matką, a to wystarczy, aby walczyć o szczęście. I tak, po chwilowym otumanieniu, czas znowu zaczyna pędzić w zastraszającym tempie. A to oznacza, że udało się ocalić to, co w życiu najważniejsze – miłość.
Kim zatem jest tytułowa „obca kobieta”? Czy to ta, która nie urodziła i nie przekazała swoich genów, dlatego nie ma wobec dziecka partnera żadnych praw? Czy to może jednak ta, która dając życie dziecku nie dostrzegła cudu, jaki właśnie wydarzył się w jej życiu? Na te właśnie pytania próbuje w swej książce odpowiedzieć Magdalena Majcher, która jak zwykle przynosi w swej opowieści całą gamę skrajnych uczuć i problemów, których nie da się jednoznacznie rozwiązać. To tak jak z tą miłością – każdy ma na jej temat swoje własne zdanie, ale warto się nad nim pochylić i zastanowić.