[W]ielokrotnie się zastanawiał, czy złudzenia nie zapewniają większego spokoju, bo chwili szczęścia, nawet tylko ulotnej, potrzebował każdy.

Rzućmy wszystko i wyjedźmy w Bieszczady – to powszechnie znane stwierdzenie, powtarzane przez tych, którzy poszukują spokoju, odmiany czy nowego celu w życiu. Bieszczady kojarzą nam się z krainą, w której wciąż można znaleźć miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc. Zaskakujące, że właśnie w obecnych czasach tak bardzo jesteśmy w stanie przedłożyć święty spokój nad możliwość spotkania diabła we własnej osobie. Bo to, że na początku dwudziestego wieku każdy mieszkaniec Bieszczad był o tym święcie przekonany, jest sprawą bezdyskusyjną. Czy zatem obecne żyjemy złudzeniami o krainie dającej ukojenie czy tam rzeczywiście tak jest? A jak było kiedyś – czy cienie na połoninach bardziej przerażały czy dawały schronienie przed złem całego świata?

Zaraz jednak doszedł do wniosku, że na kruchych podstawach niewiele można zbudować.

Andrzej Bukowski i Bogdan Poradowski są przyjaciółmi, którym przychodzi zmierzyć się z piekłem wojny, jaką była I wojna światowa. Obaj młodzi, chętni do nauki i spełniania swoich marzeń, zostają wysłani na front, który przewróci ich życie do góry nogami. Doświadczają bólu, samotności i tęsknoty. Jednakże, dotkliwie zraniony w walce Andrzej, odnajduje spokój w majątku Roszkowskich, który umieszczony pośród bieszczadzkich gór, daje mu schronienie i pozwala wrócić do zdrowia. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że najlepszym lekarstwem okazuje się Emilia… Los jednak postanawia pokrzyżować im plany. Bieszczady, choć sielskie w swoich widokach, rządzą się zasadami, tradycjami i wierzeniami, których nie jest w stanie zmienić nawet wojenna zawierucha. Lepszym wyborem okazuje się trzeźwe myślenie niż mrzonki o miłości, która wydaje się przegrywać bitwę. Ale nie całą wojnę…

Czy ten baran w ostatnich latach nabrał jakiegoś szczególnego talentu, żeby pakować się w kłopoty?

Bogdan natomiast zdaje się twardo stąpać po ziemi i unikać większych kłopotów. To Andrzej wikła się w coraz to nowe kłopoty, ale na całe szczęście może liczyć na swojego przyjaciela, który nie waha się go zapytać spokojnie „dlaczego jest skończonym idiotą”. Oprócz szalejącej wokoło wojny, trwa burza w sercach obu panów, pragnących nie stracić przynajmniej osób, które się kocha. Każdy z nich marzy o chwili, w której będą mogli wypowiedzieć sakramentalne tak i z uśmiechem na ustach powiedzieć kocham cię. Czy los pozwoli im na powrót w rodzinne strony oraz do ukochanych osób? Czy będzie im dane poślubić tego, kogo sobie wybrali? A może na miłość trzeba będzie poczekać i pogodzić się z trudnościami, jakie stawia przed nimi rzeczywistość? Wiatr hulający wśród bieszczadzkich połonin wyśpiewa dla nich melodie, które wybrzmią tęsknotą, bólem, ale także nadzieją.

„Cienie na połoninach” to bardzo klimatyczny początek sagi, która niesie w sobie obietnicę wielu przeżyć i przygód, które nie zawsze będą łatwe. To w głównej mierze opowieść o miłości wśród odgłosów toczącej się wojny, ale także cisza niosąca się pośród bieszczadzkich krajobrazów. Trochę zabrakło mi takiej łemkowskiej czy bojkowskiej codzienności, więc mam nadzieję, że może pojawi się jej więcej w następnych tomach. Chętnie zajrzałabym do chyży czy innej chaty, gdzie życie wyglądało zapewne inaczej niż w dworku. No i pochodziłabym po połoninach, które są obowiązkowym akcentem każdej dzisiejszej wyprawy w Bieszczady. Czuję już nadchodzące zawirowania, czego zwiastunem jest zakończenie oraz postać Pawla Zawady.

Myślę, że zarówno kiedyś, jak i teraz możemy ciągle postrzegać Bieszczady jako krainę pełną kojących dźwięków przyrody, ale również wyzwań. Czasem trzeba pożyć złudzeniami, aby silniejszym wrócić do siebie. Czekam z niecierpliwością na dalsze losy bohaterów, bo ucieczka w Bieszczady jest zawsze dobrym pomysłem.

Gorąco polecam.

*Wszystkie cytaty pochodzą z książki Cienie na połoninach. Saga bieszczadzka. Tom 1, Małgorzata Garkowska, Wydawnictwo Dobre Strony, 2025

*Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Dobre Strony.