Mówi się, że życie pisze najciekawsze scenariusze. Takie, których nie wymyśliłby żaden pisarz, reżyser czy inny zdolny myśliciel. I jest w tym dużo prawdy, a historia opisana przez Johna Glatta tylko to potwierdza. Jego „Zaginione dziewczyny” to opowieść na wskroś prawdziwa, oparta na faktach i bardzo szczegółowej analizie tego, co przydarzyło się trzem dziewczynom w Cleveland. Czy jednak tym razem życie napisało „najciekawszy” scenariusz? Myślę, że był on raczej najbardziej przerażający i niewyobrażalny z możliwych.
Miałam wrażenie, że wszystko zamarło – mówiła Michelle. – Dosłownie stanęło w miejscu. Jedyne, co nadal było w ruchu, to świat zewnętrzny, a my utknęłyśmy w tym miejscu na dobre.
Michelle, Amanda i Gina – trzy dziewczyny, które zostały porwane i przetrzymywane przez Portorykańczyka Ariela Castro przez okres 10 lat w jego domu w Cleveland w niedalekiej odległości od miejsca ich zamieszkania. Poszukiwane przez całą społeczność miasta, spędziły dziesięć lat swojego życia wykorzystywane fizycznie, psychicznie i emocjonalnie. Czy można mówić w ich przypadku w ogóle o życiu? Trzeba chyba diametralnie zmienić definicję tego, czym życie jest lub powinno być, aby zrozumieć choć w niewielkim stopniu, czym stało się ono dla tych kobiet. I chociaż nie można zatrzymać czasu, dla Michelle, Amandy i Giny wskazówki zegara jednak przestały się przesuwać i ruszyły dziesięć lat później.
[N]ie jestem agresywnym przestępcą seksualnym. Chcecie zrobić ze mnie potwora. Nie jestem potworem. Jestem normalnym człowiekiem, tylko chorym. Jestem uzależniony tak samo jak alkoholik. Alkoholicy nie są w stanie kontrolować swojego uzależnienia. Ja też nie potrafię zapanować nad swoim, Wysoki Sądzie.
Kim był Ariel Castro? Czy był rzeczywiście człowiekiem chorym, molestowanym w dzieciństwie, przez co uzależnił się później od pornografii i „problemów seksualnych”? Czy postrzegał rzeczywistość w swój własny wypaczony sposób i nie uważał swoich czynów za złe? Na wszystkie te pytania należy odpowiedzieć twierdząco. Dodatkowo, jego chora psychika często wypierała pewne wydarzenia, co pozwalało mu na funkcjonowanie wśród społeczności miasta. „Prowadziłem szkolny autobus (…) Jestem muzykiem. Miałem rodzinę. Mam szacunek dla ludzkiego żywota.” Ariel Castro był przykładem psychopatycznego umysłu, tym bardziej przerażającego, że potrafił podjąć „przemyślaną decyzję… aby postąpić źle.”
Chciałbym móc powiedzieć coś optymistycznego i pełnego nadziei, ale krzywda, której doznały, nie pozwoli o sobie zapomnieć. Pozostanie z nimi do końca życia. To nie byle błahostka. Sądzę, że z czasem, dzięki miłości i wsparciu lokalnej społeczności, zyskają szansę na dobre życie. Nie oznacza to jednak, że kiedykolwiek wyzbędą się bólu, jaki został im wyrządzony.
Czytając książkę, czytelnik otrzymuje bardzo szczegółową, prawie pięćsetstronicową relację pełną dat, nazwisk i nazw. Pomimo swej objętości i skrupulatności, jest to jedna z najbardziej oszczędnych w słowa opowieści, jakie kiedykolwiek czytałam. Bo ta historia nie wymaga wielu określeń, aby poznać przerażającą prawdę, którą napisało samo życie. Wystarczą fakty. Oby takich scenariuszy było jak najmniej.