Jak zrobić karierę w świecie, w którym nie ma mediów społecznościowych, internetu, portali plotkarskich i paparazzi? Jak zaistnieć w kraju, którego tak naprawdę nie ma nawet na mapie? Jak przekonać do siebie ludzi, aby dostrzegli potencjał i pomogli w rozwijaniu kariery? Odpowiedź jest właściwie tylko jedna – potrzeba nam geniusza. Nieważne kiedy, nieważne gdzie – liczy się pasja i miłość do talentu, który się posiada.

Prawdziwy artysta to ten, którego stać na bycie wielkim. (…) Prawdziwie wielki wirtuoz to taki, którego stać na bycie sobą i który może pozwolić sobie na pomaganie innym. A nadludzki artysta, bliski Bogu w materii tworzenia, to ten, który nie boi się światła innych i pozwala im wzrastać bez obawy o własne miejsce na piedestale.

Ignacy Jan Paderewski, bo to o nim jest ta opowieść, był celebrytą na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Choć przyszło mu żyć ponad sto lat wcześniej, zdołał wejść na szczyty „list przebojów”. Był człowiekiem, o którym powiedzielibyśmy, że sam siebie stworzył i wykreował na takiego, jakim chciał być. Po prostu rasowy „self-made man”, hołdujący zasadzie, że wszystkiego można dokonać, a na cuda trzeba jedynie odrobinę poczekać. Miał marzenia i je spełniał, nie czekając aż ktoś inny weźmie odpowiedzialność za jego życie i talent. Był ambitny, pracowity, zaangażowany… Czyżby ideał?

Pisano o nim: geniusz. Napoleon fortepianu. Największy ze wszystkich. Mistrz. Król pianistów. Czarodziej klawiatury. Wychwalano inteligencję artystyczną, umiejętności techniczne, zmysłowość gry i gatunek dźwięku. Wszystko wychwalano. I zazdroszczono.

Czy zazdrościła mu także jego własna siostra? Bardziej go kochała czy, przeglądając się w jego oczach, widziała to, kim sama chciała być, a nie mogła? „Byłam kobietą, czyż to nie wystarczy, by nie móc?” Antonina Wilkońska bez wątpienia podziwiała swojego brata, była jego największą fanką. Gdyby istniały wtedy konta na Facebooku lub Instagramie, prowadziłaby jego fanklub i zamieszczała po kilka postów dziennie o dokonaniach Ignacego. Wtedy jednak mogła jedynie być obok, wspierać, pomagać i pozwalać wierzyć swemu bratu, że … „[z] Ignacym zawsze było idealnie”. Czy Antonina, będąc na miejscu swojego brata, odnalazłaby się w blasku sławy? Czy pragnienia nie są często o tyle większe, o ile nie mogą zostać spełnione? Rzeczywistość weryfikuje wyobrażenia i pod tym względem świat niestety nigdy się nie zmienia.

Potrafił porozumieć się z każdym – jeśli tylko tego chciał. Przede wszystkim jednak umiał rozmawiać z kobietami – a czyż nie jest potrzebny szczególny język, by z nami odnaleźć nić porozumienia?

O ile samego Paderewskiego moglibyśmy porównać do współczesnego człowieku sukcesu, który pnie się po szczeblach kariery, aby usiąść w końcu w fotelu prezesa, o tyle Antonina pozostaje zagadką. Czy walczyłaby dzisiaj o prawa kobiet i aktywnie protestowała przeciwko niesprawiedliwości będącej udziałem żeńskiej części naszego społeczeństwa? „Ja po prostu bywałam szczęśliwa” – czy popadałaby w nasze cywilizacyjne choroby związane z depresją i korzystała z pomocy terapeutów? Wielkość zawsze wiążę się z tym, że ktoś inny musi pozostać maluczkim. Ale czy nieważnym?

My, kobiety… Potrzebujemy chyba specjalnego traktowania, tak przynajmniej myślą o nas mężczyźni. Kobiety to, kobiety tamto. Kobiety – osobny gatunek, wymagający męskiej troski. Potrzebne było zamieszanie polityczne, niepewność stronnictw, chwiejność okoliczności – byśmy dostały prawa wyborcze. Bo wcześniej nie miałyśmy głosu. Byłyśmy nieme.

Zastanawiające jest to, kim mogłaby być Antonina, gdyby dane jej było decydować o swoim życiu, gdyby mogła dokonywać swoich własnych wyborów. Na usta ciśnie się pytanie o to, dlaczego nie odważyła się porozmawiać ze swoim sławnym bratem o własnych pragnieniach i zawalczyć o odrobinę uwagi i sławy. Czy rzeczywiście była „niema” i tak bardzo ograniczona konwenansami epoki, że bała się zabierać głos? Nie domagała się, nie wywoływała skandali, nie wyróżniała się wśród innych kobiet, nie była inna – pozostała po prostu jedną z wielu. Nikt nie słyszał jej niemego wołania o uwagę. A Ignacy, cóż, był reprezentantem swojej epoki i był po prostu… tylko mężczyzną. Czy to nie wystarczy, aby nie słyszeć?

Książka Agnieszki Lis zabiera nas w niesamowitą podróż po świecie. Przemierzamy wraz z nią i jej bohaterami kontynenty i zagłębiamy się w wewnętrzne rozważania na temat roli kobiety w ówczesnym świecie. Odkrywamy, iż zarówno mężczyzna, jak i kobieta musi odznaczać się czymś niezwykłym, aby zostać zauważonym i docenionym, a dla „niemych” nie ma miejsca na piedestale. Komu było trudniej, kto więcej poświęcił? Odpowiedź wcale nie jest tak oczywista, jak się wydaje.