Walter jawił mi się jako spełnienie moich wszystkich marzeń. Przystojny, elokwentny, wrażliwy, względnie oczytany i muzykalny. I na dodatek uśmiechał się tak pięknie… Czy mogłam się winić za to, że tak zwyczajnie w świecie mi się podobał? Przecież wiedziałam, że niczego więcej z tego nie będzie – żadnego fortepianu, żadnej kolejnej kawy, żadnego „potem” – a mimo to tak przyjemnie było znowu poczuć się kobietą, być tak po prostu adorowaną.

Wojna, strach, niepewność jutra, ukrywanie się i ucieczka – czy w takich warunkach w ogóle można myśleć o miłości? Czy można pokochać człowieka, którego się nie zna i liczyć na odwzajemnienie uczuć? Czy nie szkoda na to sił, kiedy wokół szaleje wojna i najważniejszym wydaje się być przetrwanie? Gdzie w tym wszystkim umieścić potrzebę bycia kochanym wbrew rozsądkowi, okolicznościom i wydarzeniom? Astrid Rosenthal, młodziutka żydówka z ogarniętej wojną Łomży i Warszawy udowadnia, że kiedy opuszcza nas nadzieja na lepsze jutro, to właśnie miłość ratuje nas przed szaleństwem. Mimo że ona sama wydaje się być szalona i pozbawiona wszelkiej logiki.

Potrzebowałam tej miłości jak powietrza. Ona trzymała mnie przy życiu, gdy straciłam już wszelką nadzieję. Wcześniej czułam jedynie lęk. Pragnęłam ukryć się przed całym światem, stać się niewidoczną. Wszystkie moje obawy zniknęły, gdy Walter popatrzył na mnie z zachwytem. Wydawał się być ponad tym szaleństwem.

Astrid cały czas ucieka. Udaje się jej opuścić łomżyńskie getto, aby przez kolejne lata swego życia oglądać się za siebie, czując cały czas na plecach oddech śmierci. „Tata zawsze powtarzał, że różne sytuacje są dziełem przypadku. To prawda. W czasie wojny naszym życiem często kierował przypadek.” Lecz nawet on chyba nie przewidział, że jego córka równie przypadkowo się zakocha i postawi wszystko na jedna kartę, aby znaleźć odrobinę normalności w jakże niesprawiedliwym świecie. Astrid igra z ogniem, bo jak inaczej nazwać miłość do człowieka, którego powinna uważać za wroga? A ona, wbrew zdrowemu rozsądkowi, toczy swoją prywatną wojnę z losem za pomocą zwykłych listów…

Ty nigdy nie byłaś zwyczajnym dzieckiem i nigdy nie będziesz zwyczajną kobietą! Jesteś niczym skrzynia pełna nieodkrytych skarbów. Twoja wyobraźnia i twoja wrażliwa dusza czynią cię wyjątkową. […] Musisz tylko sama w to uwierzyć.

Anna Rybakiewicz stworzyła opowieść, której główna bohaterka zaskakuje na każdym kroku – czytelnika, innych bohaterów, a przede wszystkim samą siebie. Jej wyjątkowość polega na nieco kontrowersyjnej postawie wobec własnego życia. No bo zamiast unikać wroga, ona zbliża się do niego coraz bardziej i nieraz wydaje się, że chciałaby być złapana… Komu jednak oceniać postawę człowieka, który za wszelka cenę nie chce poddać się rozpaczy i walczy do ostatniej kropli nadziei? Astrid Rosenthal gra w kota i myszkę z losem, z uczuciami, z przeznaczeniem, aby mieć chociaż cień szansy na przeżycie. Czy dogoni swoje szczęście, czy złapie w końcu tę nić, która zaprowadzi ją w ramiona swojej „przypadkowej” miłości? Naprawdę warto się przekonać.

„Złodziejka listów” to jedna z najbardziej emocjonujących książek, jakie dane mi było przeczytać w tym roku. Pełna zaskakujących wydarzeń, trudnych wyborów i ciągłego zastanawiania się, czy Astrid aby na pewno wie, co robi. Nie brakuje w niej zwrotów akcji, tempa zmieniających się wydarzeń i całego ogromu wzruszeń. No i to zakończenie… Autorka w równym co Astrid stopniu wodzi czytelnika za nos i nie puszcza do ostatniej strony. Niepewność tego, co wydarzy się na kolejnej stronie pięknie odwzorowuje uczucia, którymi musiało być przepełnione życie Astrid Rosenthal.

Gorąco polecam:-)